Chociaż nie ma już RSiT (prosiłbym o zmianę nazwy działu z Prawda - głos z Rz-plitej na "Prawda - głos z Trizondalu" zamieszczam tutaj moje ostatnie opowiadanie. Sądzę, że na forum Wirtualnej Stolicy Apostolskiej nie braknie osób lubiących czytać różne amatorskie opowiadania, zwłaszcza, że to jest parabolą życia ludzkiego i wielu jego problemów...
Dam wszystkie odcinki od razu.
Opowiadanie "Czarna Krypta" jest mojego autorstwa w całości.
Odc. 1 - Czarna Krypta
Ciemna otchłań, próżnia i nicość to, to co widzi każdy z nas. Ilu z tego wychodzi? Ilu ginie, niknie w tym wszystkim?
***
Czarna przestrzeń zanurzona w nocnej mgle.
***
(...) I zapalił Józef swojego papierosa nerwowo spoglądając wokoło. Czy bał się, że go ujrzy ktoś znajomy? A może przeczuwał jakieś niebezpieczeństwo, albo co gorsza, że zostanie spisany przez funkcjonariuszy Legii Narodów? Nerwowość spojrzeń jakimi rzucał Józef nie może jednak żadnego z nas dziwić, był przecież w środku nocy na cmentarzu paląc papierosa. Przy czym sytuacja ta wydaje się nam na tyle nierealne, że i jemu równie podobnie zapewne.
Gdzieś po około 5 minutach palenia papierosa zgasił go na jakiejś cmentarnej płycie po czym ruszył dość chwiejnym krokiem w stronę przystanku autobusowego. Jak widać wypity alkohol dawał się jeszcze we znaki. Mimo tego wszystkiego Józef wsiadł do nocnego autobusu i po 30 minutach podróży, z przystankami w krzakach przekręcił wreszcie zamek swoich drzwi od mieszkania. Dalej nie uczynił nic więcej, jak tylko legł się w swoich ubraniach na małżeńskie łoże, a trzeba Wam wiedzieć, że od ponad roku mieszkał sam, gdyż żona od niego odeszła, a dzieci oni nie mieli.
Sen, a właściwie pijacki sen, Józefa nie trwał jednak długo. Koło godziny 6 zadzwonił jego ukochany, przedwojenny jeszcze budzik, który denerwował go chyba bardziej niż roboty drogowe trwające już od ponad roku, a których dźwięki były tysiąc-kroć skuteczniejsze od każdego budzika, jednak jak uważał Józef zbyt późne dla niego. Józef oczywiście nie był nikim szczególnym, to przychodzące mu na myśl słowa brzmiały, jak słowa każdego z nas gdy wstać trzeba jeszcze niemal w nocy, a w głowie wciąż czuje się zeszło-nocne procenty, słów tych nie będę więc cytował uznając to za zbyteczne. W tym człowieku było jednak coś niezwykłego, coś bowiem kazało mu każdego ranka klękać na gołej podłodze i każdą modlitwę, każdą prośbę, każdy pacierz, kończyć słowami: „dziękuję Ci Boże za kolejny dzień tej męki”. Słowa te jakże proste, a przecież ukazują stosunek Józefa do całego swojego życia.
Zaraz po modlitwie i umyciu się załączył telewizor na poranne wiadomości, coś co lubił najbardziej, następnie wziął kieliszek i nalał sobie soku, zaś do szklanki wódki. Nie, nie, nie była to jednak żadna pomyłka spowodowana wciąż trwającym stanem upojenia alkoholowego, on po prostu pro forma używał kieliszka, by nikt mu nie zarzucał alkoholizmu, a że nie lubił marnować czasu to lał do niego sok pomarańczowy. Józef mimo swojego złego nawyku wychowany był jednak w porządnej rodzinie stąd zrobił sobie pożywne śniadanie i kilkukrotnie umył zęby przed wyjściem z mieszkania.
Na ulicy Józef nie wzbudzał żadnego zdziwienia czy zażenowania przechodniów, właśnie tym odróżniał się od wszystkich innych pijaków, żebraków i im podobnych. Dlaczego? Ano dlatego, że w dzisiejszym świecie nie wzbudza zdziwienia człowiek przystojny, ogolony, ostrzyżony, ubrany w garnitur i jeszcze z neseserkiem – dokładnie tak on wyglądał każdego dnia wychodząc ze swego mieszkania. Tylko po co? Przecież od kilku miesięcy był bezrobotny. Na szczęście oszczędności jakie zgromadził na różnych kontach oraz zasiłek pozwalały mu wciąż funkcjonować na wysokim poziomie. To właśnie po straceniu pracy nasz bohater wpadł w nałóg alkoholowy, nie potrafił jednak zrezygnować z wczesnego wstawania i mimo braku jakiegokolwiek celu, dzień, w dzień to czynił.
W kieszeni nosił zawsze jakieś drobne i w zależności od ich sumy albo wsiadał w autobus albo w pociąg i jechał na „koniec świata”. Włóczył się tak bez celu zawsze do 15, a trzeba Wam wiedzieć, że był bardzo punktualny i każdą swoją podróż planował tak by zaraz po 15 znaleźć się w domu, dokładnie tak jak w tamte dni gdy miał pracę. Zawsze koło godziny 17 wydawało się mu, że wszystkie procenty wyparowały już z głowy Józefa i był całkiem trzeźwy. Dlatego wychodził ponownie z domu i szedł do pobliskiego Caritasu – był tam wolontariuszem. Z racji jego wykształcenia kucharskiego przygotowywał jedzenie dla bezdomnych, a więc niejako towarzyszy niedoli. Po co to robił? To przecież takie niezwykłe dla większości normalnych ludzi! Może Józef wiedział, że prawdopodobnie niedługo będzie potrzebował sam się zjawić w Caritasie, ale z drugiej strony okienka?
Możecie wiele myśleć teraz o Józefie, o jego chorobie, o jego psychice, jednak trzeba Wam wiedzieć, że był to człowiek niezwykle szczery, sumienny i dobroduszny. Nigdy nie brał jedzenia do domu, mimo, że wszystkie kucharki to czyniły – zawsze odmawiał. Zawsze zostawał do ostatniego potrzebującego.
Gdy Józef już skończył swoją pracę udał się, jak co noc, do pobliskiego sklepu monopolowego i zakupił pół litra wódki, po czym poszedł, dokładnie jak każdej nocy, na cmentarz pijąc tam swój trunek i płacząc. Gdzieś koło godziny 2-3 wyruszył w drogę powrotną, właściwie na „swój” autobus, z którego wysiadł, jak zawsze, przystanek wcześniej niż powinien – jak twierdził, spacer to przecież zdrowie – tym razem jednak nie doszedł do swego mieszkania...
***
Odc. 2 - Dar Boży
Gdy Józef coraz bardziej zbliżał się do swojej kamienicy zauważył czterech młodzieńców, którzy wyglądali na podpitych i „szukających problemów”. Józef jednak nie zamierzał im schodzić z drogi, kryć się, chciał dalej iść swoją drogą nie szukając zwady. Jeden z młodzieńców specjalnie tak zbliżył się do Józefa, że zahaczył go barkiem, wówczas Józef się odwrócił zdziwiony i w ten czas został wepchnięty do jednej z bram.
Napastnicy bez słowa rzucili się na niego. Nie może nas dziwić, że w starciu z czterema młodszymi przeciwnikami nie miał szans. Najwyższy z nich okładał Józefa po głowie, pozostali dwaj kopali go w brzuch i żebra, zaś trzeci skakał po nogach. Józef próbował krzyczeć jednak zatkano mu usta. Nagle ten szał jaki ogarnął młodych ludzi, szał przecież niczym nie sprowokowany skończył się. Nie minęło może więcej niż 10 minut od rozpoczęcia całej tej „akcji”, a Józef leżał ledwo żywy, w kałuży własnej krwi, najpewniej z wieloma urazami narządów wewnętrznych. Ból jaki cierpiał był tak wielki, tak niepowstrzymanie dosadny, że nie potrafił już krzyczeć mimo wolnych ponownie ust.
Oprawcy przeszukali jego kieszenie i wyciągnęli portfel, w którym nie było jednak więcej niż 30 zł. Nie chcieli jednak tych pieniędzy wziąć, rzucili je na ziemie. Nagle jeden z nich wyciągnął jakąś butelkę i dał się napić Józefowi, a właściwie wlał mu dziwny nieco białawy płyn do ust, ten natychmiast starał się go wypluć. Stało się dla naszego bohatera jasne, że to nie koniec jego męki, że jeszcze czekać go musi coś gorszego, na co wskazywał dodatkowo szyderczy śmiech. Wyższy z młodzieńców zaczął polewać leżącego Józefa tym dziwnym płynem następnie wszyscy odwrócili się w stronę bramy i już niemal wyszli, a Józef odetchnąłby z ulgą, gdyby nie to, że jeden z nich odwrócił się i ze wzrokiem niemalże morderczej nienawiści odpalił zapałkę u rzucił na ziemię. W tej chwili wszystko stało się jasne dosłownie i w przenośni. Józef zajął się płomieniami, a napastnicy uciekli w popłochu.
Palący się człowiek próbował się tarzać, krzyczeć. Na szczęście ktoś go zobaczył i rzucił się na pomoc gasząc zapalenisko. Jednak ból jakiego doznał Józef był tak silny, że stracił on przytomność, zapadł najpewniej w śpiączkę.
W śpiączce przyśnił mu się sen, sen, który był metafizyczny i strasznie tajemniczy, wiem oczywiście, że wszystkie sny takie są, ale ten szczególnie, zwłaszcza, że niósł za sobą przesłanie, przesłanie skierowane do umierającego przecież Józefa.
W białym pomieszczeniu bez okien, a właściwie na białej niekończącej się płaszczyźnie stał Józef, zaś przed nim postać ubrana na czarno i zakapturzona. Józef mimo chęci nie potrafił zobaczyć twarzy tejże postaci, która wydawała się niczym czarna kartka papieru . Postać zaczęła mówić, sytuacja ta Józefowi wydała się dziwna, nieznośna niemal. On umiera, a musi słuchać jakiejś czarnej szmaty.
Czarna postać zaczęła więc mówić:
„Ile jest warte życie ludzkie? Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym człowieku? Czy myślałeś o tym jak wykorzystujesz ten skarb, a może właśnie nie skarb, a śmieć?”, na te słowa Józef niemal krzyknął: „Co się ze mną dzieje, zostaw mnie, chce się już przebudzić!”. Czarna persona zdenerwowana takim zachowaniem rozkazała Józefowi milczeć i nagle poczuł on, że nie może nic więcej powiedzieć, nie może także się ruszyć, może tylko słuchać. Czerń znowu przemówiła, powtarzając się niejako:
Ile jest warte życie ludzkie? Czy zastanawiałeś się nad tym człowieku? Czy myślałeś o tym jak wykorzystujesz ten skarb, a może właśnie nie skarb, a śmieć? No jak myślisz bohaterze? – pytał/a retorycznie – A więc milczysz, pewnie nie wiesz. To ja Ci powiem. Życie ludzkie mieni się nam jako Dar Boży, który może być nadany tylko przez Boga i tylko przez Niego odebrany, tak się wam jednak wydaje.
Życie ludzkie często nie jest jednak więcej warte niż worek pieniędzy za morderstwo przekazany w ręce mordercy albo niż 10-złotowy banknot znaleziony w kieszeni ofiary. Życie ludzie często jest warte ostrza noża lub kuli pistoletu, czasem wyroku 3 lat i wyklepania auta. Życie ludzkie jednak często nawet tego nie jest warte! – krzyknął i w tej chwili Józef dojrzał jego niebieskie, ciemno-granatowe niemal oczy – Często życie ludzkie warte jest tylko zabawy i niczego więcej. Co gorsza czasem koniec życia jest przypadkiem.
Wydaje Ci się teraz, że życie ludzkie nie ma dla was wartości? To jesteś wciąż w błędzie człowieku! Często życie ludzkie, a właściwie jego koniec generuje koszty dla żyjących, życie ludzkie jest więc ujemnie warte!
Czy można aż tak sponiewierać Boży Dar? Czy to się godzi? A może życie to nie jest Dar? Tak wielu ludzi pragnie umrzeć, a wciąż musi się męczyć na złość czy jednak z sensem? – pytała retorycznie Czerń – Dlatego idź już stąd i pamiętaj o tej rozmowie. Pamiętaj, że dziś Dar Boży jutro jest mniej wart niż butelka wódki, a pojutrze może być największym twoim przekleństwem. Idź już stąd nędzarzu!
Po tych słowach Józef obudził się na sali szpitalnej, gdy stała nad nim pielęgniarka z lekarzem. Wyraz ich twarzy to było pomieszane zdziwienie z radością z uratowania kolejnego pacjenta. Józef nie potrafił jednak nic powiedzieć, nic zupełnie nic. Nie było to spowodowane ani obcięciem języka, ani jak Wam się pewnie wydaje nie było potocznym wyrażeniem oznaczającym zaskoczenie. Józef nie potrafił mówić...
***
Odc. 3 - Konwulsje
Józef w swoim milczeniu przeleżał tak jeszcze kilka dni na szpitalnej sali. To co zaś widziały jego oczy to rzeczy, których żadne z nas widzieć przenigdy by nie chciał, to rzeczy przeklęte, a jednak prawdziwe. Może to właśnie dzięki nim odzyskał Józef swój głos?
Lekarza kazali podłączyć mu kroplówkę. Gdy jeszcze nie potrafił mówić dostał kartkę, na której miał zapisywać słowa, szybko jednak kartkę tę mu zabrano, miał bowiem, jak przemyślano to w gabinecie ordynatora, złamaną prawą rękę, a Józef był przecież praworęczny.
Któregoś dnia pobytu Józefa w szpitalu odwiedziła go jedna z pielęgniarek, ta której twarz zobaczył zaraz po przebudzeniu. Były to jednak jej prywatne odwiedziny, przyniosła Józefowi banany i sok pomarańczowy. Bardzo to i ucieszyło i zdziwiło naszego bohatera, który przecież od bardzo dawna był już samotny i opuszczony. Żona odeszła, a z rodziną nie utrzymywał kontaktu, twierdził, że nie ma ani rodziny ani domu rodzinnego. Wróćmy jednak do tejże pielęgniarki. Będąc obiektywnym należy dodać, że Józef ucieszony był nie tylko z faktu wizyty, ale osoby, która jej dokonała. Pielęgniarka o brązowych, długich włosach, ładnej, krągłej buzi na oko Józefa była gdzieś o kilka lat młodsza, jednak mogło to być złudzenie, w końcu Józef teraz mógł się wydawać o kilka lat młodszych, zwłaszcza gdy przygniotło go tyle zła na raz. Wizyta gościa skończyła się niedługo, po krótkiej, acz miłej rozmowie. Józef jednak pełen był podejrzliwości co do pielęgniarki i jej zachowania, nie ufał obcym.
Już na kilka dni przed wypisaniem Józefa ze szpitala.... Po przejściu kilku niezbędnych zabiegów i zdjęciu gipsu z prawej ręki do sali jego przybył nowy, 4 współtowarzysz niedoli. Z nim jednak nie było najlepiej, prawie cały czas spał, miał podłączoną kroplówkę i nigdy ani słowem się nie odezwał. Właściwie to, że znajdował się na sali Józefa, a nie na OIOM to tylko wynik braku miejsc. Przy łóżku tego chorego codziennie ktoś przebywał, ktoś z jego rodziny i bliskich. W głowie Józefa rodziły się różne pretensje i roszczenia do tego umierającego człowieka, dlaczego niby on miał mieć rodzinę, opiekę, bliskich, a Józef nie? W czym był gorszy? – takie pytania stawiał sobie nasz bohater, pytania trzeba dodać retoryczne.
Jednej z już ostatnich nocy Józefa i wszystkich współtowarzyszy w jego sali obudził krzyk, krzyk nowego chorego, krzyk przeraźliwy, straszny i bojaźliwy, wydający się bez sensu. Umierający człowiek krzyczał „nie chcę!”. Wykrzyczał to 3 razy, po czym do sali przybiegły pielęgniarki i lekarz. Tymczasem na aparaturze zaczął się długi pisk i „prosta linia”. Lekarz próbował reanimować chorego, ten chociaż aparatura pokazywał, że jest martwy zaczął się ruszać. Jego ciało przeszywały straszne konwulsje. Rzucał się po całym łóżku przez kilka minut. Nagle przestał, wszyscy spojrzeli na jego twarz – lekarz stwierdził zgon. Nagle oczy martwego otwarły się i tak jakby spojrzał na wszystkich w sali, wzrok martwego przeszył wszystkich.
***
Odc. 4 Przy flaszce wódki
Józef wrócił do swojego mieszkania, jeszcze był dość obolały jednak potrafił sam się poruszać, bez niczyjej pomocy. Życie Józefa musiało jednak ulec przynajmniej tymczasowym zmianom. Nie mógł na razie zbyt często wychodzić na dwór, by go nie przewiało, a o piciu na cmentarzu w ogóle nie mogło być mowy. Właściwie lekarza zabronił Józefowi wcale pić, ale tego nasz bohater nie mógł ani nie chciał zrealizować. A więc pozostało mu picie do lustra, albo do telewizora, może za zdrowie kanclerza, może za zdrowie opozycji, albo za zdrowie powodzian, by im się nie przelewało...
Kilka dni później, gdzieś w południe rozległ się dźwięk dzwonka. Troszkę pijany Józef wstał zdziwiony i zaskoczony, otworzył drzwi, a w nich stał jego sąsiad z góry. Młody 24-latek właściwie dla Józefa był całkowicie nieznany. Po krótkim przywitaniu sąsiad zapytał, czy może wejść, początkowo mina Józefa mu to odradzała, ale gdy zobaczył w drugiej ręce flaszkę wódki wpuścił go z ogromnym uśmiechem na twarzy. W kuchni rozłożył kieliszki i szybko rozlał pierwszą kolejkę.
Początkowo rozmawiali o życiu, o polityce, o tym jak ciężko jest teraz ludziom wyżyć od pierwszego do pierwszego. Nagle jednak po krótkiej ciszy sąsiad – Marek, bo przeszli szybko na „ty” – spytał:
-Józek, słuchaj, czy ty nie masz pożyczyć mi 3 tysięcy złotych? To bardzo pilna sprawa. Widzę, że jeszcze trochę pieniędzy masz. Jeśli dałbyś radę to oddam ci z dużym procentem.
-Nie, przykro mi, muszę mieć na leki – na pytanie Marka Józef zrobił krzywą minę i skłamał, bo przecież nie dostaje żadnych leków.
-No proszę cię! – błagał wręcz sąsiad – inaczej to byłaby moja ostatnia butelka wódki w moim życiu. Oni mnie zabiją, zakopią żywcem lub nie daj Boże spalą – i tutaj Marek dotknął strasznie bolesnego tematu wspomnień Józefa z tamtej feralnej nocy.
-Powiadasz, że cię spalą? Chyba cię rozumiem. Dam ci te 3 tysiące jeśli znajdziesz dla mnie tych, którzy mnie chcieli spalić, znajdziesz i pomożesz mi ich zabić. – słowa Józefa brzmiały stanowczo.
-E – Marek był zszokowany – wiesz chyba, że to nie będzie takie łatwe. Morderstwo? To najprędzej za 10 tys. za 3 nikt nie będzie sobie brudził rąk.
-Dobrze niech będzie za 10, ale w takim razie na jutro chcę znać ich nazwiska i adresy, a teraz masz tu to co mam w domu – mówiąc to podał Markowi kopertę, w której trzymał ok. 2 tys złoty, zbierał je na czarną godzinę.
-Dzięki, w takim razie chodź ze mną, a od razu poznasz ich dane.
Po tych słowach ubrali się i poszli w stronę przedmieść. Po około 20 minutach doszli na miejsce. Oczom Józefa ukazała się stara, pijacka melina. Wszędzie aż śmierdziało moczem. W środku znajdowało się już kilka osób. Marek rozkazał jednak poczekać Józefowi przed drzwiami i sam wszedł głębiej, nie było go jakieś pół godziny, może więcej. Gdy wyszedł dał Józefowi kartkę nic nie mówiąc, ten nawet na nią nie spojrzał.
Wyszli na ulicę i zdecydowali się skierować do najbliższego sklepu całodobowego. Kupili kolejną butelkę wódki i raczyli się nią do późna, a potem usnęli gdzieś parku. Noc była strasznie zimna, stąd koło 2, 3 Józef obudził Marka i wrócili do swoich mieszkań.
Odc. 5 - Szarość północy
W swoim mieszkaniu Józefa szybko porwała senność. Usnął, jego oddech uspokoił się trochę, oczy zamknięte, a uderzenia serca spowolnione. Ciało Józefa było jednak szargane dziwnymi ruchami. Nagle Józef przebudził się. Twarz jego przestraszona, w oczach można było zauważyć strach i zwątpienie. W tamtym momencie był on chyba najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. Otoczony tysiącami ludźmi każdego dnia, każdego dnia w tłumie zawsze jednak całkowicie sam i nie chodzi tu bynajmniej o fakt samotności braku przyjaciół, a raczej o niemożność podzielenia swojego bólu z kimkolwiek, o niemożność odczucia i poznania szczęścia. Myśli jego plątały się w tej samotności niesamowicie tworząc w jego głowie smutny mętlik.
Położył swoją zmęczoną głowę, na której czas pozostawił już swoje piętno, na poduszce próbując ponownie zasnąć. Niestety nie było to już tak łatwe. Józef przewracał się z boku na bok i wciąż nie wiedział co ma z sobą począć. Po kilkudziesięciu minutach takiego leżenia udał się do kuchni i napił się wódki. Mimo swojego problemu, mimo swojej samotności nie mógł wyzbyć się pożądania do alkoholu, tej strasznej choroby, którą sobie doskonale uświadamiał. Kieliszek, po kieliszku mina Józefa robiła się coraz smutniejsza. Wydawać by się mogło osobie, która nie zna życia, że to alkohol powodował smutek u naszego bohatera. W rzeczywistości to on go wydobywał na światło dzienne, dając mu niemal upust.
W czasie trwania tego upustu oczy Józefa zalewały łzy, mieszkanie wypełniał dźwięk płaczu, ten specyficzny dźwięk łkania.
I tak oto człowiek, który jeszcze niedawno silny, planujący morderstwo swoich niedawnych oprawców ugiął się pod własnymi łzami, pod smutkiem. Na ironię losu zakrawał fakt, że to wszystko dzięki temu samemu środkowi. Podobno alkohol miał uśmierzyć ból, ale czy wydobycie tego wewnętrznego bólu nie jest jego uśmierzeniem?
Po tym wszystkim, co tak naprawdę trwało tylko kilka chwil, a Józefowi zdawało się być wiecznością, udał się on spać. Na powrót legł się do swojego pustego, rozkopanego, zimnego już łoża. A trzeba wam wiedzieć, że w jego mieszkaniu było piekielnie zimno. Stare drewniane okna i kaflok w kuchni nie przyczyniały się wcale do ogrzania tego mieszkania, które przecież miało jeszcze większość okien ulokowanych na mroczną, czarną północ...
Na sen nie musiał już jednak długo czekać, tym razem nastał prędko. Na powrót jego serce zwolniło swój rytm uderzeń, oddech spowolnił się, oczy zamknęły. Józef już śpiąc przykrył się odruchowo grubą kołdrą, chyba w obronie przed zimnem, przed życiem.
Już śniącemu Józefowi ukazała się biała, nieskończona przestrzeń, którą tak dobrze jeszcze mógł pamiętać, z momentu gdy został pobity i podpalony. Tym razem jednak pokazała mu się jakby gdyby znikąd nie czarna postać, a postać, która była jasna jak słońce, biły od niej promienie światła, można było dojrzeć jej piękne długie, jasne włosy. Jej ubranie, suknia była niczym złoto. Nauczony życiem Józef w milczeniu czekał, aż ta złota postać przemówi. I faktycznie rozpoczął się jej monolog:
// Człowieku chodź ze mną, pokażę Ci coś. – po tych słowach oboje przenieśli się gdzieś do jakiegoś lasu, a przed jaskinią stało dwóch ludzi, jednak wcale ich nie zauważyli. Józef zrozumiał, że on i ta jasna postać są tylko tłem, tylko widzami życia. Przed jaskinią stała młoda dziewczyna i młody chłopak, byli ubrani w zwykłe codzienne ubrania. Chłopak miał jednak w ręku nóż... Dziewczyna krzyczała do niego:
- nie idź tam, nie idź tam! Posłuchaj mnie, zaufaj mi! Może ci się coś stać! – powiedziała wręcz płacząc.
- Einafuaz – krzyknął imię dziewczyny chłopak- nie! – po czym wbiegł do jaskini. Po kilku chwilach można było usłyszeć tylko krzyk, a z jaskini wyszedł całkiem ktoś inny, dorosły mężczyzna, zaś jego ubranie było całe we krwi.
Następnie wszystko to rozpłynęło się. Poczym jasna postać rzekła tylko do Józefa – pamiętaj o tym – a Józef się obudził....
Odc. 6 - Łzy Krwi
Człowiek jest tylko nic niewartą zabawką w niewidzialnych rękach życia, a życie to jest niczym źle zarządzane przedsiębiorstwo, zawsze nieubłaganie następuje plajta.
***
W czasie gdy Józef, nasz bohater przewracał się z boku na bok znowu próbując usnąć kilka ulic dalej, na ulicy Gwiazd Nadziei, w jednej ze starych kamienic rozpoczynał się dramat, dramat, który przecież nie był całkiem bez znaczenia dla Józefa, chociaż ani Józef o tym nie wiedział, ani też nie mógł mieć na to wpływu to dziwnym trafem losu. Nie pojęte się może nam to wydawać w tej chwili, że jakaś sytuacja decydować mogła o losie człowieka, który istnienia tej sytuacji nie tylko nie mógł podejrzewać, ale byłoby dziwne gdyby chociaż na chwilę co podobnego przeszło mu przez myśl, jednak właśnie tak było w przypadku Józefa...
Na ulicy Gwiazd Nadziei nazwanej tak od nazwy zakonu luterańskiego, w którym działała mała klinika lekarska, żłobek, a także pomoc dzieciom rodzin patologicznych, a który mieścił się jeszcze całkiem do niedawna nieopodal kamienicy Józefa, gdzie teraz stoją 3 nowoczesne, szare, bezbarwne i anonimowe wieżowce, wieże biedy. A trzeba wspomnieć, że siostry zostały zamordowane za swojej przekonania, za swoją pomoc bliźnim, zamordowane przez los...
Po tym jak zniszczono stare budynki nadziei już całkowicie brakło w tej dzielnicy. Ludzi nie było stać na chodzenie do prywatnych lecznic, dzieci bez opieki, na którą w domu na pewno nie mogły liczyć opuściły się w nauce, popadły w nałogi, młodych rodziców nie było już stać na posłanie dziecka do żłobka i maluchy często pozostawały same, gdy matka szła pracować na chleb, chleb życia. Nic dziwnego, że przestępczość odpowiednio wzrosła, zwłaszcza gdy nowoczesnych wieżowców przyprowadzono ludzi, którzy od miesięcy nie płacili za czynsze. Nadzieja, nadzieja na lepsze jutro zgasła wraz z ostatnią jej Gwiazdą.
Wróćmy jednak do opowiastki. Gdy Józef próbował usnąć, a za oknem zaczął padać pierwszy śnieg tamtej jesieni w jednym z mieszkań na poddaszu starej zrujnowanej, sypiącej się kamienicy rozpoczął się dramat ludzkich serc i dusz.... Ostatni goście zamknęli właśnie za sobą drzwi po udanej nocnej imprezie pełnej alkoholu i narkotyków, chociaż jeszcze dobrze nie umieli chodzić postanowili udać się „w świat”. Tamtej nocy na poddaszu 4-pokojowym było może 15 osób, wszyscy się dobrze znali, wszyscy byli przyjaciółmi. Obyło się bez pijackich awantur, każdy odleciał na swój Księżyc. Gospodarze, kobieta w młodym wieku i jej partner, z którym jednak żyła „na kocią łapę” ze względu, których nigdy się niestety już nie dowiemy, postanowili jednak nie napić się tegoż wieczora ani kropli alkoholu, ani nie zapalić lufki.
Nie wytrwali w pełni, w swoich postanowieniach i on wypił kilka kieliszków wódki, a ona wino, jednak do rana, bo był już przecież wczesny poranek alkohol wyparował już z ich krwi, rozpadł się na czynniki pierwsze. Wspólnie pożegnali ostatnich gości i położyli się spać. Kobieta nie mogła jednak usnąć i przez dachowe okno postanowiła pooglądać prószący śnieg. Jej partner także przewracał się z boku na bok jednak wciąż i wciąż nie dawało to żadnego rezultatu. Wreszcie wstał z łóżka i podszedł do swojej ukochanej, przytulił ją mocno jedną ręką i przyłożył lico do jej lica, ta bajeczna wręcz chwila skończyła się niespodziewanie... Kobieta nagle skuliła się i krzyknęła, a właściwie zajęczała, a z jej boku trysnął strumień krwi, czerwonej, niemal bordowej krwi zalewając cały pokój.
Ciało kobiety osunęło się na ziemie, a mężczyzna wyjął nóż i oblizał jego ostrze poczym wbił go obie prosto w serce i przekręcił dwa razy. Jego oczy pozostały otwarte zalane jednak łzami, a z jego ust uleciał ostatni oddech życia, ostatnie tchnienie. Krew była już teraz w całym pomieszczeniu, nawet na oknie.
***
Odc. 7 Wierzby płaczące
Padający śnieg przyprawia nas o szybsze bicie serca, a przecież mróz łamie nam kości....
***
Gdzieś przed godziną 8 do drzwi Józefa zaczął ktoś głośno pukać, ba dobijać się do nich. Nasz bohater wstał szybko z łóżka podbiegł i jego oczy ujrzały policjanta, wysokiego, postawnego, czarnowłosego, młodego mężczyznę, za którym stała długowłosa brunetka, której rysy zdawały się mówić: „wycierpiałam w życiu więcej niż ty masz dni za sobą”. Na klatce chociaż było już dość jasno to i tak zwały śniegu, ślady po śnieżkach na szybach, dawne wielkopłytowe budownictwo zmusiło obojga funkcjonariuszy do zaświecenia światła. Gdy policjantka nacisnęła włącznik wszystkich oślepił błysk światła, wszystkich oczy jak jeden mąż zmrużyły się.
Mężczyzna przedstawił się jako funkcjonariusz śledczy komendy okręgowej i poprosił o wpuszczenie do środka i tak też się stało. W porównaniu z korytarzem, w którym wciąż paliła się żarówka, to w przedpokoju mieszkania Józefa było niczym w grobowcu, dodatkowo pełno tu było jego butów, walały się ubrania, szafki były pouchylane, szuflady porozsuwane. Józef mimo wszystko nie odważył się oświeć światła, tak jakby chciał uniknąć kompromitacji bałaganem czy może przynajmniej tego strasznego błysku...
Zasiedli wszyscy w kuchni, Józef nie pytając nalał wszystkim herbaty z termosu. Herbatę tę trzymał zawsze na okazję gdyby ktoś, a kogo nie wypadałoby poczęstować wódką, wpadł na odwiedziny. Józef czuł się niepewnie, natomiast jego goście rozsiedli się jak u siebie za biurkiem, ręce położyli otwarcie na stole i rozglądali się spokojnie, w poszukiwaniu czegoś po pomieszczeniu. I nagle tę krępującą ciszę przerwał oficer:
- dzisiaj nad ranem doszło do podwójnego morderstwa dwie ulice stąd, na ulicy Gwiazd Nadziei czy słyszał pan o tym? – zapytał tak sztucznie, tak urzędowo.
- Nie, spałem w swoim łóżku i nic mi o tym nie wiadomo – w lekkim szoku wyjąkał Józef.
- Z tego co się informowaliśmy u sąsiadów, pan miał na pieńku z tym chłopakiem i niech pan nie zaprzecza. Najpewniej zabił ich pan oboje, żeby nie było świadków.
- Ale ja nie wiem nawet o kogo chodzi na Boga!
Po tych słowach Józefa policjanci wstali jakby na znak, na znak niewidoczny dla ludzkiego oka, umówiony i udali się do wyjścia nie mówiąc nawet: „do widzenia” . Na korytarzu nie musieli już jednak świecić światła, gdyż światło wdzierało się do środka przez wyczyszczone już okiennice.
Józef powrócił do swoich codziennych czynności oglądania telewizji przy wódce. Tak właśnie minął mu cały dzień, jego myśli ani na sekundę nie wróciły do porannej wizyty – tak przynajmniej mogłoby się zdawać niezbyt dokładnemu obserwatorowi. Naprawdę wciąż myślał o nim i o niej, ale tak naprawdę myślał o sobie, tak naprawdę nie był w tej chwili ani ciekawskim gapiem ani Dobrym Samarytaninem ani nawet Sherlockiem Holmsem, był zwykłym egoistą jak każdy z nas, martwił się tylko o swoją przyszłość o swój byt. Nieważne czy swoim bytem w tym stanie szkodziłby komuś, czy by komuś przeszkadzał, to było nieważne, ważny był tylko on.
Wieczorem nie poszedł na cmentarz, udał się do sklepu – dlaczego? Tego nie mógł pojąć chyba nawet on. Przecież pogoda była wyśmienita na takie eskapady dla Józefa, wódka by go tylko rozgrzała. Chociaż wieczorem nie był na cmentarzu, to w nocy coś kazało mu tam iść, coś dziwnego, jakiś jego głos, głos zamknięty w jego głowie, ale taki głos jaki słyszymy my wszyscy często kłócąc się sami ze sobą. I zrobił to, zrobił – poszedł na cmentarz i znowu upił się niemal do nieprzytomności wódką.
Zanim stracił świadomość na mrozie, wśród pomników i grobowców, wśród tych trupich czasz wyrytych w marmurach, wytopionych z żelaza, a nad kośćmi i ciałami młodych i starych, mężczyzn i kobiet, nienarodzonych i narodzonych zobaczył na własne oczy i usłyszał na własne uszy płacz.
Nie był to jednak zwykły płacz, nie był to płacz człowieka, nie był to płacz stworzenia....
Spojrzał Józef na drzewa na wzgórzu oświetlone żółtym światłem lamp, a płatki śniegu wówczas sypały z chmur – wszystko to przy tych wierzbach płaczących dało mu obraz płaczu drzew, zaś słyszał on płacz dusz.
***
Odc. 8 - Drzwi do czarnej krypty
Nastąpił 1 listopada dzień zmarłych, dzień tak ważny dla Józefa jak żaden inny. Dla większości z nas ważnym dniem mogą być urodziny, mogą być święta, a 1 listopada to data tragiczna, jednak my już dziś robimy to wszystko automatycznie, nie płaczemy więcej nad grobami, nie czujemy smutku, w ogóle to nas nie wzrusza, że nasi bliscy odeszli i nigdy nie wrócą, a przecież tak wielu z nich nigdy nie poznaliśmy naprawdę, żyliśmy złudzeniami o ich życiu. Dla Józefa jest to jednak dzień szczególny, dzień rozliczenia z samym sobą.
Józef zaś o tyle jest dziwny, że nie musi kupować nigdy zniczy ani kwiatów, zawsze ma w domu komplet zniczy i kilka sztucznych wiązanek.
1 listopada to także dzień szczególny pod kątem codziennej szarości świata alkoholu. Józef w ten dzień nie dotyka butelki, nawet na nią patrzy. W błędzie jednak byłby ktoś, kto twierdziłby i wnioskował, że Józef cały ten smutny dzień spędza na cmentarzu. Nie, wcale tak nie jest...
A więc jak każdego listopada wstał Józef z łóżka wczesnym rankiem i napił sie herbaty, którą zawsze ma przygotowaną dla gości. Nie było to nic wytwornego jednak, gdyż na jego minie pojawił się grymas i szybko pobiegł do toalety. W południe Józef zamówił do domu pizzę, która jadł bardzo powoli tak jakby się ją delektował. Może i z resztą tak było, w końcu nie co dziennie stać go było na jedzenie pizzy. Na co dzień mógł jeść tylko to co mu da jego bożek, co mu da jego pan, od którego jest zależny, a nie mówię tu teraz o alkoholu ani o Kościele...
Resztę dnia spędził nasz bohater w łóżku cztając jakąś tanią książkę, którą dostał kilka lat temu na urodziny, a która wcale go nie interesowała, jednak jako człowiek wolny, cieszący się samotnością mógł ją czytać do woli, co niewątpliwą zaletą jego życia było. Wieczorem wstał Józef z łóżka, ubrał się ładnie, wziął do swojej teczki znicze i zapalniczke i poszedł na cmentarz.
Józef uwielbiał oglądać tysiące zniczy na cmentarzu, gdy rozświetlają cięmną i ponurą noc. Nasz bohater stanął koło jednej z krypt, ale nie odważył się do niej wejść. Uklęknął przed drzwiami, zapalił znicz i rozpłakał się jak małe dziecko. Była to krypta osoby mu bardzo bliskiej, osoby, którą kochał. Łzy Józefa płynęły po policzkach strumieniami, łkał tak głośno, że ludzie z lekkim zażenowaniem oglądali tę głębiej uczuć, na którą ich nie było nawet stać. Józef nagle legł na twarz, na znak krzyża leżał na ziemi, a oczy jego przekrwione i zalane łzami. Smutek rozpalał głębię jego serca, głębię jego duszy, zaś ludzki wzrok stawał sie dla niego niezauważalny, istniał tylko on i krypta, tylko on i krypta. Od ilu lat tak było tego nie wie nikt i już pewnie nikt nigdy sie nie dowie.
Gdy już większość ludzi poszła do swoich domów to wówczas dopiero Józef podniósł sie z ziemi, otrząsł ubranie i udał się w stronę wyjścia głównego. Przy wyjściu czekało jednak kilka osób, po ich twarzach widział Józef, że szukają zaczepki, której ten dziś szczególnie chciał uniknąć. Skręcił więc kila alejek wcześniej by wyjść jednym z bocznych wyjść, jednak było już za późno, wyrok przeznaczenia zapadł... Jedna z osób stojących przy bramie dostrzegła go i wszyscy pobiegli w jego kierunku, nasz bohater jednak nie próbował uciekać, stanął, a oni go otoczyli.
Jeden z napastników popchnał Józefa, a on upadł na płytę nagrobną lotnika, co dało się dostrzec po kwadracie bieli i czerwieni. Do leżącego człowieka podbiegło dwóch kolejnych zbrodniarzy i zaczęło go bez opamiętania kopać. Gdy kolejny spojrzał mu w twarz zorientował się, że Józef to ten „pies”, którego ostatnio podpalili, o swojej obserwacji nie zaniechał powiadomić reszty, wszyscy odsunęli się od człowieka niczym jak od trędowatego. Po krótkiej naradzie w swoim gronie jeden podbiegł do niego i z całej siły kopnął go w plecy, ból Józefa był tak wielki, że aż zawył i stracił przytomność. Następnie nieprzytamnego, a dla jego oprawców już martwego wzięto i wleczono przez pół nekropolii, aż jeden z nich krzyknął, że znalazł dobrą kryjówkę na zwłoki i kopnął z całych sił drzwi do jednej z krypt.
Była to krypta, przed ktorą klęczał jeszcze niedawno nasz bohater. Wrzucili go tam i już mieli iść, gdy jeden postanowił się upewnić, że Józef nie żyje. Nie mieli oni jednak noża, a nie chcieli brudzić się krwią, dlatego w 5 podnieśli płytę nagrobną i spuścili na wciąż nieprzytomnego. Ciało wydało z siebie ostatnie ruchy. Oprawcy wyszli, a ostatni zamknął drzwi do tej czarnej krypty tak łatwo, tak lekko jak łatwo i lekko zamknęli oni Józefowi drzwi jego mrocznego i smutnego życia....
Koniec