Tym razem krótsze opowiadanie, może kogoś zainteresuje...
Szary, pusty peron, a ty jesteś tutaj całkiem sam. Stąpasz powoli, kładziesz nogę za nogą, krok za krokiem podążają twoje stopy do pewnego miejsca, a potem obracasz i zawracasz i tak wciąż i bez końca. Już jest ciemno, mróz jest przeraźliwy, a ty jesteś sam i tkwisz w tej samotności czekając na swój pociąg, na swoje ciepło.
Twoje nogi już zmęczone, twoje ręce wciąż drżą, oczy już lekko przymróżone. Zdejmujesz toboły z pleców i siadasz na zimnym metalowym krześle, jednym z wielu, stojącym kiedyś w miejscu drewnianej, jednak cieplejszej ławki. Zmiana to więc na gorsze, chociaż teraz za to każdy dostaje swój podłokietnik, ale przecież zawsze jeden przypada na dwóch, a jego grubość nie jest nawet gruba.
Twój peron jest tylko jednym z wielu, choć wszystkie wyglądają tak samo. Ze wszystkich stron nadjeżdzją pociągi, nawet na twoim peronie się zatrzymują. Ludzie wysiadają, a ty obserwujesz ich szare, smutne, zmęczone twarze. Dla większości z nich nawet nie istniejesz, dla tych nielicznych jesteś tylko dziwnym, nieciekawym jednak wydarzeniem, które ich nie interesuje na dłużej niż na mrugnięcie oka. Nie potrafisz w tej samotności znieść jeszcze obojętności, walczysz więc na spojrzenia i jeśli jesteś na tyle silny to te bitwy wygrywasz, jeśli jednak słaby to mróżysz oczy, w końcu nie musisz być magiem by wiedzieć, że ciebie zwycieżający zaraz zniknie, a ty będziesz trwał dalej w zimnie, mrozie, szarudze, szarości, w smutku i bezsilności.
I nadchodzi chwila, ten wyczekiwany moment na twój pociąg. Zatrzymuje się z piskiem, podchodzisz do drzwi i wsiadasz, siadasz w jednej z pustych czwórek i jedziesz. Za oknem widzisz tylko uciekające w oddali domy, święcące się światła w oknach starych kamienic, tak starych jak świat. Widzisz puste ulice, widzisz to zimno, tę szarość, ale już ona cię nie dotyczy, ty już jesteś poza tym.