Ech, Bracie Viktorjosie...

Jakże to "państwo ościenne" miałoby wasalizować Bari, kiedy ma ono problem z wasalizacją własnych niektórych regionów, np. ks. Saginaty... A poza tym, według oficjalnej wykładni politycznej tego kraju - ks. Bari, jak i cała Rotria... najzwyczajniej w świecie nie istnieją, nie ma ich. Po prostu.

Przyjmowanie zaś przez ludność zamieszkującą rejony przygraniczne pewnych zwyczajów i zachowań od swoich sąsiadów jest czymś naturalnym i zdrowym, to normalny proces, nie da się tego uniknąć, ani do końca wyplenić. Jedyną metodą jest totalne uszczelnienie granicy, zmilitaryzowanie jej, i strzelanie do wszystkiego co się wokół niej rusza. Wtedy cel osiągniemy - tylko pytanie jakim kosztem, i po co?
Jeszcze pół roku temu granica Saginaty z Bari wyglądała podobnie przerażająco jak ta z Surmenią. Najeżone zasiekami pola minowe, co kilkaset metrów wieże strzelnicze, wycelowane w kierunku zamku rakiety wypełnione śmieciami komunalnymi i moździerze sprężynowe nabite słoikami z kupą. Kiedy tylko wjechaliśmy czołgami na teren tego opuszczonego kumaczego księstwa, i rozpoczęliśmy jego okupację, od razu podjąłem starania o usunięcie tego szatańskiego, śmiercionośnego żelastwa. I celu swego, choć z trudem, i nie do końca legalnie, dopiąłem. Nareszcie rejon ten wygląda jako tako normalnie, granica co prawda nadal pozostaje oficjalnie zamknięta, nie mam bowiem uprawnień do jej otwierania (ani nawet ze względu na olbrzymią odrębność kulturową nie chcę tego czynić), to mimo to, ludność zamieszkująca ten teren, odetchnąwszy nieco od klimatu zagrożenia, jakieś tam kontakty między sobą zaczęła chcąc niechcąc nawiązywać. A ja z jednej strony jako sekretarz Bari, a z drugiej jako przedstawiciel władz okupacyjnych Saginaty, nie widzę powodu by kontakty te przyjazne ukrócać, czy też inwigilując ludność, jakoś zbytnio kontrolować - jestem na to zbyt dobroduszny, niestety.
