Chodziło mi o to, że wierzący powinni się w intencji ateistów modlić, by doznali łaski wiary. Jak powiedziałem, przyczyną ateizmu nie jest brak wiedzy, lecz brak wiary. I choć ateista być może nie zna wywodów Doktorów Kościoła na pamięć (lub w ogóle ich nie zna), to okładanie go większą wiedzą niczego nie zmieni.
Pozwolę sobie wtrącić opowieść o pewnym misjonarzu, moim znajomym. Jako młody ksiądz, wyjechał on do Afryki, by nauczać pogan wiary w Chrystusa Zbawiciela. Był pełen zapału do pracy, odbył setki kursów przygotowawczych, nauczył się języka, dostał przewodnika, etc. Gdy już dostał wszelkie pozwolenia, dotarł na miejsce swojej misji to rozpoczął swą działalność. Przez dwa tygodnie rozmawiał z mieszkańcami, nauczał, podawał argumenty, przybliżał im treści Pisma Świętego, lecz nie widział żadnych efektów swojej pracy. Mieszkańcy byli tak obojętni na jego wiarę, jak byli przed jej poznaniem. Uznał więc, że nie doznał daru nauczania i poprosił biskupa o przeniesienie. Gdy modlił się na różańcu, wzbudził zaciekawienie i zainteresowanie tych, których nauczał. Dopytywali oni o te koraliki, o co chodzi, że on klęczy, patrzy w niebo, coś szepcze. Od tej pory, zaczęli oni słuchać jego słów i czerpać z jego nauki. Wkrótce większość mieszkańców wioski przyjęła chrzest, misje się powiodły. Opowieść w dużym skrócie, lecz liczy się sentencja. Należy znaleźć dla ateisty te koraliki, które sprowadzą go na ścieżkę wiary, coś, co wzbudzi w nim zastanowienie i zbliży go do Ojca. Nie sądzę by jakakolwiek dyskusja naukowa z ateistą sprowadziła go na ścieżkę wiary - Bóg nie jest prawem fizycznym, które w prosty sposób można udowodnić i udokumentować jego istnienie. Nie spodziewałbym się więc że naukowa rozmowa sprawi, że ateista powie: "Tak, masz rację. Bóg istnieje - jestem mega super hiper wierzący, dzięki Twoim argumentom."