Do karczmy przybył Diakon Pafnucy. Wchodzi do środka i oczom nie wierzy.
Stoły poprzesuwane, świeczniki poprzewracane, na podłodze pełno plam, parafiny i potłuczonego
szkła. I uwijający się między tym wszystkim siarczyście przeklinający Antonio, który
z mizernym skutkiem próbuje ów chaos ogarnąć.
A cóż to karczmarzu się tu wczoraj działo? - Pyta Pafnucy, lekko chichocząc pod nosem -
A to się działo, Diakonie, że nasz lud wczoraj, świętując wybór nowego Patriarchy-Niech Mu
Pan błogosławi-urządził sobie u nas delikatnie mówiąc małą popijawę - mówi ze złością -
Jak jaki wielki Pan, albo Hierarcha w karczmie przebywa - pospólstwo boi się i kryguje.
Nie chleją tak i nie rozrabiają, jest względny spokój. Lecz wczoraj wieczór wszyscy nasi
Dostojni na Lateranie chyba zabawiali i żaden karczmy nie odwiedził.
No cóż, w karczmie tak bywa drogi Antonio - uśmiechnął się Pafnucy, po czym zakasał
rękawy i pomógł karczmarzowi w sprzątaniu. Nie minęła godzina, a po wczorajszej
imprezie nie było już śladu.- Dzięki Diakonie - rzekł Antonio - Nie wiem jakbym sobie
bez Ciebie poradził. Poczekaj chwilę - mówiąc te słowa wymyka się do kuchni.
Za moment wraca dzierżąc w dłoniach dzban i kielich.- To dla Ciebie - mówi -
Najprzedniejsze wino jakie mamy, pochodzi jeszcze z czasów JŚw. Victora I -
Tylko nic Panie nie mów Arcybiskupowi żem ci ten trunek dawał, boby mnie
on nieźle prześwięcił, została tego wina bowiem jeno mała beczułka, którą
Mój Pan jak oka w głowie strzeże i na naprawdę wyjątkowe okazje trzyma.
Nic się nie bój Antonio, zostanie to między nami - rzecze z uśmiechem Pafnucy -
po czym nalewa szlachetny napój do kielicha, podnosi go ku górze i mówi -
Za Aleksandra! Za Aleksandra! - Powtarza za nim wzruszony Antoni.