Odpowiem Bratu Miklósowi:
Ja jednak mówię o nieco innym zjawisku. Przedstawię je na rzeczonym przykładzie dot. ogólnie medycyny. Otóż, chodzi mi o to (nieważne kto ma rację w danym sporze na linii lekarz-"zwykły zjadacz chleba"), że często my, ludzie bez akademickiej wiedzy medycznej, próbujemy kłócić się z lekarzami nie mając zielonego pojęcia o medycynie! Albo przynajmniej nie na tyle szerokiego, by nawiązać równorzędną dyskusję, gdyż braki w wiedzy uniemożliwiają nam formułowanie obiektywnych i zgodnych z faktami argumentów, a jednocześnie nie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy taki lekarz mówi prawdę, czy może sobie akurat coś zmyśla. Są oczywiście kwestie, w których nie damy się oszukać (np. "Upuszczanie 3 litrów krwi dziennie poprawi pańskie krążenie!"), ale są też i takie, w których codzienna wiedza w zakresie medycyny, którą posiadamy nie będzie wystarczająca. Dlatego istotna jest pewna doza zaufania. Fakt, można się na niej mocno "przejechać" (znam nazbyt dobrze z autopsji ), ale bez niej ja nie widzę możliwości normalnego funkcjonowania w jakiejkolwiek społeczności.
Ano Bracie. Przeciętny lekarz (prawnik, inżynier, etc) orientuje się doskonale w swoim rzemiośle. Jest dobrze wykształcony, posiada - mniejsze lub większe - ale jednak doświadczenie, jak również pełni swą posługę sumiennie. Krótko mówiąc - zna się na rzeczy, i jest to potwierdzone. Przeto można uznać go za autorytet.
Logicznym więc jest takiej osobie zawierzyć, a głupotą kontestować jej słowa. Każdy inteligentny człowiek tak czyni.
Zaś owa organizacja, jak i ten cały spleśniały ONZ, nie cieszy się, delikatnie mówiąc, zbyt dużym szacunkiem (mimo, iż nie zasiadają tam przypadkowi ludzie z ulicy). Trudno więc jej ufać, a co dopiero nazwać autorytetem. I dlatego też niektórzy nie traktują jej zbytnio poważnie.
Co innego "walczyć" z fachowcami, a co innego mieć swój ogląd na świat, na rzeczywistość.
Oczywiście nie należy zupełnie ufać WHO, ani jej podobnym organizacjom, bo zdaję sobie sprawę, że zasiadają w niej zarówno lekarze-eksperci, jak i lekarze-politycy i protegowani ludzi władzy, którym raczej zależy na liczbie głosów i zasobności portfela niż rzeczywistym i obiektywnym informowaniu ludzi, ale całkowity sceptycyzm nie podparty żadnymi argumentami (np. dlatego, że nie możemy ich mieć z powodu rzeczonych braków w wiedzy) do niczego nas nie doprowadzi.
Ależ ja poparłem swój sceptycyzm nie jednym argumentem przecie. I owe argumenty są powszechnie znane, nie trzeba ich wcale szukać głęboko! Zgnilizna ma to do siebie, że zazwyczaj śmierdzi okrutnie, i wszyscy o niej wiedzą wokoło.

Z resztą
ad meritum. Ja osobiście nic przeciwko homoseksualistom nie mam. Dopóki ich liczba jest tak nikła jak teraz, i dopóki nie próbują się do normalnych ludzi kolokwialnie mówiąc "przystawiać" - żadnego zagrożenia dla nikogo z ich strony nie widzę. A jest nawet odwrotnie - te ich parady są tak żenujące, że aż wręcz zabawne - dają pewien koloryt i urozmaicenie

. A zatem. Chcą tak żyć - niech żyją. Chcą grzeszyć - niech grzeszą. Mi tam nic do tego. Bóg ich po śmierci podłóg siebie osądzi.
Jednak
Kościół, to już co innego.
Mnie w tym miejscu nie szokuje homoseksualizm wśród księży. Mnie oburza straszliwa hipokryzja i dwulicowość kapłanów, którzy takie życie prowadzą. I nie tyle za czyny homoseksualne powinni być ukarani, co za hipokryzję i kłamstwo właśnie, które to, myślę, większe szkody kościołowi przynosi, niż owa lubieżność. Oszust mym zdaniem jest po stokroć gorszy niż dewiant. I o ile bym geja przy ołtarzu (z ciężkim sercem) jeszcze tolerował, to oszusta już nigdy.
Co do Buddyzmu... Książę Augusto się na mnie pewnie obrazi, ale co tam, dam mu kozę w ramach przeprosin najwyżej.
http://www.youtube.com/watch?v=3SECep3tfwU